Boarte

Konkursik

1955-02-15


no.27

sobota, Luty 15, 1955

5.00,-


Obudził mnie budzik, więc go trzasnęłam i czy chciał, czy nie chciał, wyłączył się. Włączyłam radio nastawione na pewną ogólnopolską rozgłośnię radiową, a tam bardzo miły męski głos mówi, żeby wysyłać sms-a w konkursie "3 kupki".

Szybko wysłałam sms-a i myślę:
"Dziś na pewno wygram, tylko te 3 cholera kupki. Jedna - ok, dwie no może dam radę, ale trzy?! Co oni kurde wymyślili?"

Ale, nic, pędzę do łazienki i robię co mogę.
Jedna, bez problemu. Cały czas myślę o wygranej, więc drugą też dałam radę, no ale ta trzecia!
Siedzę i duszę, zaciskam zęby i oczy i z całej siły staram się o trzecią...... .
No i kiedy się udało, otworzyłam oczy i co widzę? Ciemność widzę!
Ło matko! - krzyczę - oczy mi pękły!!!!!
Na to moje dziecko z drugiej strony drzwi - To Ty mama tam jeeeesteś? A ja myślałem że nikogo nieeeee ma i zgasiłem świaaaaatło.

Pędzę do odbiornika, cała w strachu że już po konkursie i że może już do mnie dzwonili, ale nie, zdążyłam w samą porę. Siedzę przy radiu , z telefonem w garści, dumna z siebie , że zrobiłam to co należy w grze "3 kupki" i nagle słyszę ten miły męski głos w radiu jak mówi:
"Halo, czy rozmawiam z panem Krzysztofem?"

Coooo? Z panem Krzysztofem? A ja? Czy pana Krzysztofa za przeroszeniem też tyle wysiłku kosztowało wzięcie udziału w konkursie "3 kupki"? Na pewno nie! Jak znam się na facetach to te 3 wyskoczyły z niego jak z procy! A mi o mało oczy nie pękły! Ooooo nie!
Pan Krzysztof potwierdził, a ja sobie pomyślałam, że teraz na pewno zapytają go o te 3 kupki, on powie że nie dał rady, i zadzwonią do mnie.
A miły głos w radiu mówi:
"Panie Krzysztofie, który kubek pan wybiera? Numer 1, 2 a może 3?"
Cooooo !?!?!?!? Kubek !?!?!? Jaki kubek ???? przecież wyraźnie słyszałam że to konkurs 3 kupki......... !
Tyle wysiłku o świcie na marne!!!
O nie! Już nigdy nie wezmę udziału w konkursach radiowych, dostałam niezłą nauczkę.             
            

Skoki

1955-04-22


no.35

sobota, Kwiecień 22, 1955

4.99,-


Nasz złotousty skoczek  Piotrek Żyła, którego bardzo lubię, zainspirował mnie do napisania tego felietonu:

Po jednym z bardzo udanych skoków Piotra, komentator sportowy zadał mu mniej więcej takie pytanie:

-Powiedz nam proszę , jak to się robi żeby tak daleko skoczyć?

Piotr, po krótkim namyśle z rozbrajającym uśmiechem odpowiedział mniej więcej tak:

- Po prostu siadam na belce, potem się rozpędzam, i jak dojeżdżam do progu to….. się odbijam i skaczę, bo nie mam innego wyjścia.

I tu szeroko i się uśmiechnął.

No i zaczęło się, moja wyobraźnia zaczęła szaleć. Ciekawe co by było, jakby było inne wyjście?

Gdyby tak na przykład przed progiem tory zjazdowe rozgałęziały się, i każdy skoczek mógłby zdecydować, albo skaczę , albo zjeżdżam na bocznicę.

Albo nie, to by było za łatwo. Każdy skoczek , który rezygnuje ze skoku i zjeżdża na bocznicę automatycznie decyduje się na udział w slalomie. Przecież nie może być jałowych przejazdów! Tak to każdy by kurde chciał. Też bym tak mogła. Wjechać na górę usiąść na belce, i przed progiem  powiedzieć „A figa… nie skoczę!” i zjechać na bocznicę. Sama frajda, zero konsekwencji. O co to, to nie! Chcesz być sportowcem, to wybieraj, albo skok, a jak nie to slalom.

A jakie oszczędności ! Dwie dyscypliny w jednym . Koszty niesamowicie maleją, bo płacić trzeba jednemu trenerowi, jednemu sportowcowi, a rozegrane są dwie dyscypliny. A jak te skocznie z tymi trasami slalomowymi pięknie by wyglądały. 

Albo, gdyby pod progiem ustawili taką gigantyczną trampolinę. Wtedy skoczek rozpędza się i myśli „O kurcze, spóźniłem wybicie, no to spadam” i zamiast wybić się na progu i skoczyć, spadłby na trampolinę.  Można by wtedy  rozegrać dodatkowe zawody. A jak moi drodzy, nie ma jałowych przejazdów, nie nie.  Sędziowie ocenialiby styl spadania i wysokość pierwszego odbicia hahahaha.

Już widzę te fikające w powietrzu narty. Sędziowie sprawdzaliby, czy w kombinezonach nie ma kauczuku (bo jak wiadomo świetnie się odbija), i jak jest to dyskwalifikacja.

Albo….. o nie, tego już nie napiszę……. a  może jednak ? Ooooo nie, nie.

Ale może Wy wymyślicie  inne wyjście dla skoczków.                            
            

Spadające Gwiazdy

1955-03-22


no.105

sobota, Marzec 22, 1955

4.99,-


Leżę brzuchem do góry, wpatruję się w czarne niebo, że aż mi oczy z orbit wychodzą. Wytrzeszcz taki że hej! Mówią że tej nocy spadnie ok. 100 perseidów na godzinę, a ja leżę tu już dwie godziny i nic . Co jest? Aż tu nagle…. Jeeeeeeest ! Spada ! No to pędem wypowiadam życzenie:

- Gwiazdko, gwiazdko spadająca, chcę być obrzydliwie bogata! 

Aż tu nagle słyszę:

- Jaka gwiazdko, jaka spadająca? Sama spadaj! Taka ze mnie gwiazda jak z ciebie hehehe….

- Co?

- Pstr! Leżysz z tym brzuchalem do góry, wpatrujesz się w niebo zamiast spać, bo rano trzeba wstać do roboty, i żądasz ode mnie bogactwa! Jak Ci nie wstyd! Idź spać, rano wstań, weź się ostro do roboty, bo to jedyny sposób na bogactwo! A ja kurde, nie jestem żadną za przeproszeniem gwiazdką, tylko kosmicznym śmieciem z ogona komety.

- Mhm, to takie buty – pomyślałam- to po co ja tu wilka łapię na tej wilgotnej trawie przez pół nocy? Co prawda ładny ten spadający śmieć, ale trzeba iść spać, żeby rano wstać, jak mawiał pewien znany Ferdek. Może to i śmieć z ogona komety, ale teraz już wiem na pewno, że będę obrzydliwie bogata, bo czemu nie. Mało tego. Wiem też że będę żyła obrzydliwie długo. A wiecie dlaczego. Bo tak sobie postanowiłam, i tego się będę trzymać, bez pomocy gwiazd i innych  ładnie błyszczących spadających śmieci. 

Jednak , nie zmienia to faktu, że za rok znów będę z utęsknieniem wyglądać na niebie tych pięknych, spadających, spalających się w atmosferze śmie….   , no dobra, gwiazd.                                           
            

Zbrodnia

1975-03-22


no.573

sobota, Marzec 22, 1975

4.99,-


Ok., przyznaję się, zrobiłam to. I to nawet z premedytacją.  

Ta myśl prześladowała mnie od dawna. Coś w głowie mówiło „Zrób to ! Zrób to!”. Przysięgam, broniłam się przed tym jak mogłam, ale nic nie pomagało. W końcu nie wytrzymałam. Znalazłam je, były takie małe, gładkie, bez skazy. Śliczne po prostu. A ja co? Obdarłam je ze skóry!!! A potem złapałam nóż i pokroiłam. Metodycznie, bez mrugnięcia, z nic nie mówiącym wyrazem twarzy na drobne równe paski. Spojrzałam na nie pustym, zimnym wzrokiem i nic. Zero żalu, zero skruchy. W głowie tylko jedno „Zrób to! Zrób to!”. Potem wrzuciłam je na gorący tłuszcz i z dziką satysfakcją patrzyłam jak skwierczą i się rumienią. Wyjmując je z patelni już nie pamiętałam o tym że przed chwilą były małymi, gładkimi i bez skazy….. ziemniaczkami.

O frytki, jak ja długo was nie jadłam! 

A teraz nadszedł czas kary za tą zbrodnię. Mam zgagę i jedzeniowego kaca. Myśl o kaloriach które pochłonęłam wpędza mnie w poczucie winy.

No cóż, uległam, złamałam się. I tylko Ci co są bez winy, niech pierwsi rzucą frytką.